Dzisiejszy post rozpocznę nietypowo - od przywołania pewnej historii.
Ponieważ wszyscy lubią baśnie...
Dawno, dawno temu, w
zamierzchłych czasach, gdy większość osób nosiła dzwony, ludzie wyśpiewywali
utwory Dody i Brodki, a dziatki kształcące się w placówkach pierwszego stopnia
edukacji, zwanych „ podstawówkami” spędzały przerwy na wymienianiu się karteczkami
WITCH, graniu w kapsle czy ganianiu się po korytarzach, pewna Dziewczynka, nie
do końca świadoma skutków swoich poczynań, rozpoczęta naukę w Szkole Muzycznej.
Mawiają, iż każda
sytuacja ma zarówno plusy, jak i minusy. Dziewczynka umiała dodawać, ale bardziej,
niż perspektywa jakichś mozolnych ćwiczeń i ewentualnych trudów, jakie mogła
napotkać w przyszłość, dręczył ją następujący fakt: gdy inne dziatki hulały i
swawoliły, ona musiała ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.
Wszyscy zachodzili w
głowę, jak namówić ośmiolatkę, by nie zaniechała nauki. Po wielu długich godzinach
rozmyślań, na pomysł wpadł jeden z Braci Dziewczynki. Jego idea była prosta,
acz skuteczna.
Pewnego wieczoru,
zaproponował Dziewczynce pewien zakład: jeżeli skończy ową Szkołę Muzyczną,
wygra i, jak zadeklarował, dostanie od niego 100zł. Jeśli postanowi zrezygnować
albo zostanie z owej Szkoły wygnana – to ona będzie mu musiała wypłacić tę
kwotę.
Dziewczynka, jako iż
całkiem sprawnie sumowała, pragnęła początkowo zażądać więcej. Jednakże, szybko
zmieniła swój koncept. Nauka miała potrwać sześć lat. To długo. Gdyby jej się
nie powiodło… Nie mogła zagwarantować, czy będzie tak , czy może inaczej. Dla
niej, ośmiolatki, nieznającej wartości pieniądza na tyle dobrze, była to kwota
ogromna. Dla jej Brata, ucznia liceum, z często pustym bakiem w samochodzie, na
którego uzupełnienie musiał łożyć sam – podobnie.
Zakład został więc zaakceptowany,
przyjęty i przecięty. Decyzja - podjęta. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Mówi się, że w każdej baśni czy legendzie jest ziarnko prawdy.
Z tą nie jest inaczej. Historia ta naprawdę miała miejsce, a przynajmniej - ogólny zarys sytuacji jest podobny. Jeśli
chodzi o Dziewczynkę, a raczej, osobę, która była jej pierwowzorem, wielu z Was
zna ją bardzo dobrze – Ada, miło mi.
Zapisałam to w formie legendy nie tylko z tego względu, że
niektóre szczegóły zostały nagięte, zmienione czy przekoloryzowane, ale też
dlatego, że sytuacja ta ma wartość symboliczną.
Zamierzam się skupić na przywołanych 100 zł. W zakładzie
właściwie nie chodziło o to, żeby zdobyć lub stracić te pieniądze, ale o słowo, które Wam pewnie nie jest obce.
MOTYWACJA
Brzmi dziwnie w tym kontekście? Niekoniecznie!
Zakładam, że Dziewczynka (fajnie jest
pisać o sobie w trzeciej osobie, polecam!) nie uważała swojej edukacji muzycznej za całkowicie bezproblemową. Miała na
pewno wiele trudnych momentów. Może nawet parę razy zdarzało jej się pomyśleć,
że woli oddać te pieniądze bratu i mieć święty spokój, niż dalej to ciągnąć.
Ale tego nie zrobiła. Dlaczego?
Ponieważ to byłaby jej
porażka. Gdyby zwątpiła w swoje możliwości i stwierdziła sama przed sobą, że
nie da rady, a potem przyznałaby to jeszcze raz, głośno, dając symboliczne
pieniądze swojemu bratu, przegrałaby nie tylko jakiś tam zakład, ale coś o
wiele ważniejszego. Zawiodłaby samą siebie.
„Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”
Słyszeliście o tym?
Łatwo jest się poddać, ale czy to jest
na pewno właściwe?
Czy rezygnacja z czegoś nie bywa czasem jedynie tchórzostwem
albo lenistwem?
Czy nie lepiej spróbować, a potem walczyć aż do końca, zamiast
wycofać się i żałować całe życie, że się nie spróbowało?
Chcę nawiązać do jeszcze jednej kwestii. W ciągu ostatnich
paru dni usłyszałam wielokrotnie, że mój plan jest szalony.
Niewielu wierzy, że
mogę poradzić sobie z wykonaniem aż 121
zadań.
Usłyszałam też kilka pytań o to, ile zadań z tego muszę wykonać, żebym
była zadowolona ze swoich postępów.
Jak myślicie, jaka była moja reakcja?
Zdziwiłam się.
W życiu bym nie pomyślała, że mogę nie wykonać wszystkich zadań. Dla mnie
oczywiste jest to, że będę robić, co w mojej mocy, żeby było inaczej.
Po co bym
zakładała bloga?
Po co bym opowiadała o swoich planach, ciesząc się na ich
realizację?
Żeby zawieść i pozwolić wszystkim na oglądanie mojej sromotnej
klęski...?
Tere-fere.
Jak już pisałam: postaram się, żeby było odwrotnie. Jeśli
się nie uda, trudno, ale na pewno nie będę się wycofywać. Wiem, co na siebie
wzięłam i co zamierzam z tym zrobić. Mam bowiem motywację – i wewnętrzną, od
samej siebie; i zewnętrzną – od jakiegoś grona czytelników, rodziny,
przyjaciół, koleżanek, kolegów, znajomych, ale i tych, których mogę zaliczyć do
nieznajomych.
Ostatni wybór pewnie dziwi najbardziej.
Jak mogą motywować nieznajomi?
W bardzo prosty sposób.
Oglądasz telewizję, przeglądasz gazetę…
Widzisz zdjęcia i ludzi. Myślisz: „Też bym tak chciał/chciała.”. I często bywa
tak, że nawet zaczynasz coś robić w tym kierunku, bo uznajesz: „Skoro oni mogą,
to ja też.”.
Tak, masz rację. Jasne, że możesz.
Ale problemem z motywacją „od
drugiego człowieka” jest
to, że czasem szybko się kończy. Zbyt szybko.
Najlepszą motywacją jest ta,
która pochodzi od nas samych.
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu jest to oczywiste.
Jednak, nie dla wszystkich.
Są ludzie, którzy mają możliwości, ale przegrywają z
kretesem w starciu ze swoim lenistwem. Niby chcą coś zmienić, ale im nie
wychodzi.
Gorzej, jeśli do tego ciągle narzekają, na to co mają, nie robiąc
oczywiście nic, żeby było inaczej.
Jeśli to dotyczy Ciebie...
Tak. Nikt Cię do niczego nie
zmusi.
Nikt oprócz Ciebie nie może sprawić, żeby Twoje życie wyglądało w
zupełnie inny sposób – taki, jaki chcesz.
Jednak, czy naprawdę wolisz , żeby
Twój czas przeciekał Ci przez palce? Nie jest go aż tak dużo – choć z naszej
perspektywy, nastolatków, może wydawać się inaczej.
Narzekając, a nic nie robiąc, również świata się nie
zawojuje. W ten sposób traci się tylko cenny czas, pogrążając się w nieszczęściu
czy nawet depresji. Jaki sens ma właściwie takie postępowanie?
Warto postawić sobie następujące pytania:
- czy nie jest tak, że marnuje swój czas?
- jak wygląda moje życie?
- jak może wyglądać za jakieś 10 lat, do czego to wszystko mnie
prowadzi?
- jak chciałbym/chciałabym, żeby wyglądało?
- co mogę zrobić w tym kierunku?
- co mnie powstrzymuje?
Powtórzę jeszcze raz, że nikt Cię nie zmusi do zmian,
ulepszeń czy realizowania planów albo spełniania marzeń, jeżeli Ty sam/sama
tego nie chcesz. Warto jednak to przemyśleć, żeby w przyszłości nie żałować
sposobu, w jaki przeżyło się swoje życie.
Kimkolwiek jesteś, jakkolwiek żyjesz i cokolwiek zamierzasz,
musisz pamiętać, że każdy z nas ma trudne chwile czy po prostu ma moment „nicmisięniechce”.
Ważne jednak, żeby się nie poddawać i ostatecznie i tak robić swoje.
Ze swojej strony polecam też różne filmiki motywacyjne na YT.
Dzisiaj bardziej filozoficznie i „poważnie”. Na pewno będzie
takich wpisów więcej – miejcie to na uwadze. ;)
Jako, że wiele ze znanych mi osób cierpi na chroniczny brak
czasu, zamierzam w następnym poście z tej serii napisać nt. organizowania sobie
czasu. Zanim to jednak nastąpi, przed nami jeszcze kilka innych postów, w tym –
niedzielnie podsumowanie tygodnia. Bądźcie z nam, zapraszam! :)
Życzę wszystkim dobrze spędzonego czasu w ten weekend, a i –
ze względu na charakter postu – również nieco bardziej refleksyjnego, niż zwykle!
Tak mi się skojarzyło: http://www.ted.com/talks/matt_cutts_try_something_new_for_30_days
OdpowiedzUsuńDzięki, myślę, że to dobrze podsumowuje to, co chciałam przekazać, a i dodaje sporo nowego np. o zaletach. :D
UsuńA 30 dni to dobry czas, myślę więc, że rozłożę tak niektóre z zadań. ^^