niedziela, 20 lipca 2014

#08. Niedzielne podsumowanie i zapowiedź obozu = przerwy

Poniedziałek będzie bez postanowień, a niedziela przyszła dziś dosyć wcześnie.

Skąd takie radykalne, jakże szokujące, decyzje?
Otóż, wyruszam na obóz. 11 - dniowy.
 Robię sobie przerwę. Od niezaplanowanego co do minuty dnia. Od stałego połączenia z internetem. Od "Gry o Tron". Od gry na pianinie. Od prawie codziennych wypadów rowerowych. Od ludzi, których ze sobą nie zabieram. Jednym słowem, od całego wakacyjnego życia.
Oczywiście, będę tu zaglądać, ale mój obecny telefon niestety nie umożliwi mi normalnego pisania na dłuższą metę, więc te wszystkie fenomenalne posty, które przygotowałam (grunt to dobra reklama), będą Wam udostępniane dopiero po moim powrocie. Czekajcie śmiało, bawcie się dobrze, wykorzystajcie te piękne lipcowe dni!
Tak, abyście mieli, o czym opowiadać, gdy wrócę, bo i ja zamierzam się ze swojego obowiązku wywiązać i również mieć kilka zabawnych historyjek w zanadrzu.
Ale, póki co zapraszam na...
<werbel>

Podsumowanie tego tygodnia


Napisałam 2 listy do dzieciaków z Marzycielskiej Poczty. 
Znalazłam dwoje dzieci, które wkrótce będą obchodzić urodziny, więc zakupiłam również kartki urodzinowe, dodałam listy, opatrzyłam koperty naklejkami i... Poszło w świat! :D Mam nadzieję, że adresatom spodoba się efekt mojej pracy.
Swoją drogą, myślę, że to jedno z fajniejszych zadań. Trudne, ale dające radość i satysfakcję.



Byłam miła dla zielonej herbaty. 
Naprawdę. Nie wylałam jej. Nie powiedziałam wprost, że jest niedobra i jej nie lubię. A próby przekonania były o tyle ciekawe, że miały miejsce w kawiarni. Przetrwałam i... Chyba spróbuję jeszcze raz. Nie była taka tragiczna, choć wielkiej przyjaźni nie zapowiadam.



Zrobiłam wszystkie konieczne zakupy i przygotowałam się na obóz. 
Początkowo wrzuciłam do walizki wszystko, co było pod ręką i efekt był wręcz oszałamiający.
Ale potem się udało, co nieco ogarnęłam i teraz się dopina. Co więcej, jest miejsce na inne rzeczy! Gdy skończę ten post, będę kontynuować pakowanie, a więc wszystko zapowiada się interesująco.



Usmażyłam naleśniki. 
Może konkursu piękności nie wygrają, ale jest już lepiej. Odkryłam też, że niektóre patelnie są pomocne, a inne zachowują się jak fałszywi przyjaciele. Wszystko wygląda dobrze do czasu, gdy nadchodzi poważna próba, czyli - w tym wypadku - trzeba przerzucić naleśnika na drugą stronę. Wtedy nie współpracują, niszcząc ciężką pracę poprzez przypalenie jej lub uformowanie jakiegoś dziwnego kształtu. Ale cóż. Do końca wakacji to ogarnę, na pewno!

Zjadłam po raz pierwszy kalarepę. 
...I zdziwiłam się, bo smakowała prawie jak kapusta. Całkiem spoko.



Zrobiłam razem z Joanem ciasto czekoladowe z filmu "Matrix. Reaktywacja."
Dzielenie się pracą w kuchni nie jest prostą sprawą, ale tragedii też nie było. A efekt wyszedł pyszny i bardzo czekoladowy! No i ciasto w sumie nie istnieje - to przecież tylko kod... ;)



Zrobiłam lasagne z "Garfielda". .
..A kot, który mieszka w moim domu, jej nie przechwycił jak Garfield, choć wygląda podobnie! Ha!



Przeczytałam "Bóg nigdy nie mruga." 
To. Jest. Genialna. Książka.
I mówcie, co chcecie. Przedstawia tak wiele uniwersalnych prawd, które można sobie przyswoić bez względu na np. wyznanie, że nie żałuję, iż ją przeczytałam. Przyznaję szczerze, że ukazała mi parę kwestii wartych zastanowienia, otworzyła oczy na jeszcze inne... Mocna książka, robi wrażenie. A liczy pewnie tylko 150 stron.



Przejechałam niesamowicie długą - jak dla mnie na tym etapie - trasę wynoszącą ponad 40km. 
...I właśnie po powrocie pisałam ostatni post.
Było super! Wiele zobaczyłam, sporo dowiedziałam się o niektórych miejscowościach i miło spędziłam czas.
Wierzę, że szczyt moich możliwości to nie był, a zamierzam się o tym upewnić, gdy tylko wrócę z obozu.
Wówczas, drodzy znajomi, przyjaciele, koleżanki, koledzy i mieszkańcy okolicznych miejscowości - STRZEŻCIE SIĘ, bo nie znacie dnia ani godziny, kiedy nadjadę.
Dobra, pewnie poznacie. Ale cicho. Oficjalnie, nigdy nie wiecie. Nigdy.



Przymierzyłam swoje przyszłe - niedoszłe mundurki i przez przypadek zwiedziliśmy fabrykę jednej z sieciówek. 
Zabawna sytuacja. Pomyliliśmy drzwi i zyskaliśmy wycieczkę gratis. Ładna siedziba, nie powiem.
A w mundurku czułam się trochę, jak stewardessa. Albo bankier(-ka?). Do wyboru, do koloru. Grunt, że póki co było trochę dziwnie, ale pewnie się przyzwyczaję.



Obejrzałam połowę czwartego sezonu "Gry o Tron". 
...A resztę dokończę po obozie. I wówczas ruszam z czymś nowym. Czym? Zobaczymy wkrótce!



I inne zdjęcia z tego tygodnia:


dodatek do wyprawki ogniskowej; popcorn na mecz; nie wiem, kto je frytki zamrożone, ale co złego to nie ja i podłoga taka stylowa x2;
płonie ognisko, ale bynajmniej nie w lesie x2; wschód słońca poniedziałkowy; kupujemy wyprawkę na ciasto; tymbark w przerwie od wypraw; tymbark wie, co mówi, heheszky; taki samolot ładny wisi; z koleżanką - sernik na ciepło; jeździmy słynnymi lokalnie schodami w jedną stronę; PKP przyjeżdża i odjeżdżą x2; miasto moje wieczorem. 
I tak, życzę wszystkim udanego lipcowego czasu!
Nie dajcie się zjeść komarom!
Pozdrawiam ciepło i biegnę kończyć pakowanie.


czwartek, 17 lipca 2014

#04. Kilka słów na temat... Małe rzeczy

Po przejechaniu rowerem ponad 40-paru km - jak udało mi się ustalić z drobną pomocą Google Maps - stwierdzam, że takie wyprawy to naprawdę coś. Bez tego bloga pewnie nie zmotywowałabym się do tego, żeby pozwiedzać swój powiat na rowerze, zobaczyć tyle pięknych miejsc i spędzić tak wiele chwil w dobrym towarzystwie. Już teraz odczuwam satysfakcję, a to dopiero połowa drogi ku temu, co chcę docelowo osiągnąć. 


Idąc tym tropem, śmiem twierdzić, że trochę zmarnowałam czas, jaki miałam do wykorzystania we wszystkie poprzednie wakacje. Co ja właściwie robiłam, w tym okresie, gdy akurat byłam w domu? Włóczyłam się ze znajomymi? Grałam na komputerze? O ile tego pierwszego nie żałuję, to jednak te dni, przesiedziane w całości (!) przed komputerem, dręczą mnie bardzo. Przecież w tym czasie można było tyle się nauczyć, pozwiedzać własne okolice, poznać tylu ludzi... Po prostu, zrobić cokolwiek ze swoim życiem. 


Zwłaszcza, że wszystko ma granice. Nie mówię, że takie rozrywki są złe. Ale bez przesady.

Czasu cofnąć się jednak nie da, a w życiu nie powinno się niczego żałować, więc pozostaje mi się cieszyć z faktu, iż zorientowałam się, że moja przeszłość nie musiała tak wyglądać właśnie teraz, gdy mam 17 lat, a nie, powiedzmy, pół wieku później. Mam przynajmniej szansę na wykorzystanie mojej teraźniejszości czy nawet przyszłości tak, żeby tego nie żałować za parę lat. 
Aby tak było, trzeba mieć masę pięknych wspomnieć.
Aby je mieć, trzeba doceniać chwile.
Aby doceniać chwile, trzeba szukać piękna w czymś, o czym chcę powiedzieć dzisiaj.
Zapraszam więc do dalszej lektury! 



Ostatnimi czasy zauważam, że wiele osób w moim otoczeniu nie potrafi doceniać tego, co ma i cieszyć się życiem.
To jest wręcz przerażające.
Ile chwil w życiu mija, zanim zdamy sobie sprawę z ich piękna? 
Ile ludzi odchodzi, zanim zrozumiemy, jak bardzo byli dla nas ważni?
I dlaczego tak wielu sądzi, że tak właśnie musi być, iż dopiero, gdy coś stracimy, jesteśmy w stanie poznać tego wartość?

Kiedy byłam w pierwszej klasie gimnazjum, przebojem była u nas piosenka Sylwii Grzeszczak: „Małe rzeczy”.
Wszyscy śpiewali: „Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich napisany jest” 
...I właściwie nie zdawali sobie sprawy, jak ważne są te słowa.


Czym właściwie są te małe rzeczy?

To są drobne gesty, proste czynności wykonywane mechanicznie. Wszystko, co nas spotyka i czemu nie poświęcamy wystarczającej uwagi, spiesząc się każdego dnia.
Przykładowo:
Dobre jedzenie, picie.
Ciekawy film, książka; dobra piosenka w radiu.
Fajne spotkania, świetni ludzie dookoła.
Interesujące wydarzenia w życiu; wszystkie dobre chwile, szanse, jakie mamy.
Każdy sukces, chociażby najdrobniejszy.
Wszystko to, co daje Ci szczęście.
Na pewno każdy z nas ma coś takiego w swoim życiu. 
Ale czy umie się tym cieszyć? Czy nie przyjmuje tego zbyt automatycznie? Czy w ogóle poświęca temu jakąkolwiek uwagę? 


Człowieku, zwolnij!

Zobacz! Ktoś się do Ciebie uśmiecha. Twoja kawa jest pyszna. Oglądasz świetny film. Spotkałeś dzisiaj ludzi, którzy są dla Ciebie ważni. Jest piękna pogoda, a Ty masz przed sobą cały długi dzień, który możesz wykorzystać tak, jak chcesz.



Takie myśli sprawiają, że patrzysz na świat bardziej pozytywnie, a to sprawia, że masz więcej siły i motywacji.
Te małe rzeczy dają więcej szczęścia, niż mogłoby się wydawać.


Gdy wejdziesz na mojego bloga następnym razem…

Nie dziw się, że wrzucam zdjęcia jakichś drzewek, krajobrazów, jedzenia czy rzeczy, których dobór wydawać się może często bezsensowny. Wiem, że – przykładowo - kojarzysz, jak wygląda pizza czy jakieś tam zupełnie przeciętne polskie drzewka. Moim celem nie jest pokazanie Ci tych rzeczy, tylko radości, jaką mogą dawać.


Zrób małe doświadczenie.

Obudź się któregoś ranka i spróbuj znaleźć, jak najwięcej rzeczy, kwestii, chwil, z których możesz się cieszyć.

To wcale nie jest trudne!

Ciesz się z pogody. 
Ciesz się ze śpiewających za oknem ptaków. 
Ciesz się jedzeniem, które zjesz.
Ciesz się z napojów, które wypijesz.
Ciesz się muzyką.
Ciesz się każdym lubianym przez Ciebie człowiekiem, jakiego spotkasz.
Ciesz się ulubionym filmem, książką, serialem, sportem.
Ciesz się swoją pasją.
Ciesz się każdym uśmiechem.
Ciesz się rozmową z drugim człowiekiem.
Ciesz się z rzeczy, które posiadasz.
Ciesz się z możliwości wyboru.
Ciesz się z każdej sekundy życia, jaką masz.
W skrócie: ciesz się wszystkim, co dotąd uważałeś/aś za nic nie znaczącą pierdółkę, z której właściwie nic nie wynika.



Jeśli Ci się spodoba ten eksperyment, próbuj dalej. Szukaj własnych powodów do radości, a będzie Ci trudniej znaleźć powody do narzekania!

Pamiętaj: narzekać jest łatwo, ale w ten sposób nie zmienisz. Natomiast dzięki radości wyciągniesz z każdej chwili, jak najwięcej, a to już coś. A nawet, całkiem sporo. 

Mam nowy pomysł. Pewnie zobaczycie wkrótce. A na razie, biegnę zwiedzać świat na rowerze.
Życzę wszystkim dobrego dnia! Wykorzystajcie go dobrze! 

poniedziałek, 14 lipca 2014

#07. Niedzielne podsumowanie & Poniedziałkowe postanowienia

Ostatnio trudno zebrać mi się do pisania. Mało inspiracji, dużo wyjazdów... Nie wszystko przychodzi tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Czasem tekst po prostu sam się układa, a już innym razem myśli się i myśli, i nadal nic.

Ten tydzień minął bardzo ciekawie, choć ze względu na chwilową konieczność zmiany telefonu na taki z gorszym aparatem, niestety nie wszystko mogłam aż tak dobrze uchwycić.

Niedzielne podsumowanie


Zdobyłam mapę miasta i zaznaczyłam wszystkie znane mi ulice. 
Dzięki temu plan zwiedzenia całego miasta, staje się coraz bliższy realizacji. Poza tym, jest szansa, że wreszcie ogarnę nazwy ulic, a to już naprawdę byłby ogromny sukces. 




Obejrzałam 3 sezon "Gry o Tron". 
To jest smutne. Z każdym obejrzanym odcinkiem coraz bliżej do końca, a kto ogląda ten serial, ten wie, że nie tak łatwo się od niego oderwać. Owszem, zdarzają się i chwile nudy, ale potem pojawia się kolejny taki wątek, że nie pozostaje nic innego, jak oglądać dalej i dalej, i dalej...



Więcej czasu spędzam, grając na pianinie. 
Jest spoko, jest lepiej.
W każdym razie, nie stoję już w miejscu, przegrywając 4. rok z rzędu te same utwory, tylko wreszcie zaczęłam się rozwijać. Na pierwszy ogień poszło "River flows in you", bo już dawno temu obiecałam koleżance, że się tego nauczę, a melodia jest piękna. Zanim wyjadę, mam misję: zagrać to na pianinie w szkole i nie mylić się co 5 sekund. :D



Marzycielska Poczta - kolejny list gotowy. 
Zaczęłam pisać kolejny list do dziecka z Marzycielskiej Poczty. Udaje się zebrać słowa, więc nie jest źle.
A jak wszystko pójdzie dobrze, w tym tygodniu powinnam go już wysłać.



Zwiedziłam parę miejscowości sąsiadujących z moim miastem. 
Tym razem udałam się w inną stronę, niż ostatnim razem. Prawie cały czas droga była zupełnie pusta, a więc nie była to zbyt niebezpieczna trasa, ale długa i ciekawa. I na pewno była dobrym przygotowaniem do tego, co zamierzam przed i po obozie, czyli - generalnie rzecz biorąc - w sierpniu. A o co chodzi, wiedzą póki co ci, których to dotyczy bezpośrednio. Choć i Wy powinniście się domyślać. :D


Odebrałam wywołane zdjęcia. 
Ich liczba mnie przeraża.
Chyba nigdy nie miałam aż takich zaległości i aż tyle zdjęć z jednego roku życia - śmiem twierdzić, że ponad 200 z nich (!) to pierwsza liceum. Tak więc, wychodzi na to, że jeden rok zajmie cały nowy album. Dotychczas - cały jeden album mieścił 5 lat życia. Na pewno nie jeden rok. Nie, nie.
Z tym rokiem zdecydowanie coś było nie tak.

Podróżowałam PKS-em i przeżyłam. 
Tak, wiem! Niemożliwe...? A jednak! Może to mało lokalna podróż, bo jej celem było miasto znajdujące się już w innym województwie, aczkolwiek, jakby nie patrzeć, wymagało to znalezienia się w odpowiednim autobusie i dotarcia do tej stacji, do której trzeba było dotrzeć.
Dobra, już się nie bronię na siłę. Prawda jest taka, że łatwiej mi podróżować na dalsze dystanse, niż we własnym powiecie. Smutne, ale prawdziwe (i właśnie dlatego trzeba to zmienić!).


Wielokrotnie jeździłam PKP i odnalazłam się na Wschodnim. 
To już naprawdę jest wychwalanie się, bo żadnego z tym związanego zadania nie miałam. Ale co zrobić, skoro jedyną przeszkodą w spokojnej podróży PKP jest właśnie ta zamotana Warszawa Wschodnia...? Odnalezienie się na nim i nierozpoczęcie w ten sposób podróży do np. Rosji, często graniczy z cudem. Mówcie, co chcecie. Ja i tak nie ufam tej stacji. A to, że jakoś przetrwałam, uważam za duży sukces.



Grałam z rodziną w SingStara. 
Chciałabym powiedzieć, że wszyscy ze mną przegrali, ale wyjątkowo (:D) szanse były bardzo wyrównane. Remisy, porażki czy zwycięstwa tak się przeplatały, że trudno określić, kto właściwie był mistrzem. Chociaż ja i tak wiem swoje. :D


Widziałam szpital w Leśnej Górze. 
...A plan znanego z "Na dobre i na złe" szpitala znajduje się tam, gdzie niewielu by się go spodziewało. Fajna sprawa, choć niestety nie udało się podejść bliżej, niż udało się uwiecznić na poniższych fotografiach.



Kupiłam walizkę na wyjazd do Anglii. 
...A nawet dwie. Jedna większa, druga mniejsza. Wytrzymałość jednej z nich przetestuję już wkrótce na obozie, ale prezentują się całkiem, całkiem. I obie są, oczywiście, niebieskie. Bo jakżeby inaczej? :D



Spędziłam sporo czasu z rodziną i znajomymi. 
Jedną z ważniejszych zalet wakacji jest właśnie możliwość poświęcenia więcej czasu różnym osobom, dla którym często w roku szkolnym nie ma czasu. Fajna sprawa, można poznać ludzi w inny sposób, niż zazwyczaj albo w ogóle poznać (bo często tak jest, że kogoś niby znamy, ale jednak nie do końca...).



Poniedziałkowe postanowienia

Zwiedzić miasto na rowerze
Mapa leży i czeka. Jaki będzie pierwszy cel, dowiemy się już wkrótce.

Zacząć produkcję własnego kremu do kanapek.
Po spędzeniu paru dni z masłem orzechowym, upewniłam się, że taki krem do kanapek to fajna sprawa. Tylko, że to musi być coś ciekawego. Nie tam jakaś pseudo-Nutella czy podróba masła orzechowego, ale coś naprawdę wyjątkowego, co nie będzie podobne do niczego innego dostępnego w typowym supermarkecie. Mam już pomysł, ale - jak można było się spodziewać - póki co, go nie zdradzę.

Uśmiechnąć się do zielonej herbaty.
Ach, i gdyby na tym uśmiechu mogłoby się to skończyć! Ale nie, niestety. Naprawdę nie wiem, kto wymyślał takie zadania, żeby na zieloną herbatę się skazywać... Choć, może nie taki diabeł zły, jak go malują...?

Przygotować się na obóz.
To raczej zajmie większą część tygodnia. Zakupy, planowanie, tyle spraw do załatwienia...
Nie no, kogo ja oszukuję?
Pewnie znowu skończy się na załadowaniu wszystkiego "jak leci" na parę godzin przed wyjazdem, jak to miało miejsce przed wycieczką do Włoch. Jednakże, ze względu na to, iż wkrótce będę pakować się na półtoramiesięczny wyjazd, staram się uwierzyć, że naprawdę umiem się spakować porządnie, spokojnie i przed czasem. I niech to postanowienie będzie motywacją ku temu!

Wysłać list do dziecka z Marzycielskiej Poczty. 
...Tak, jak już wspominałam wcześniej.

Kupić albumy i rozłożyć zdjęcia. 
Tak, to też jest ważne. I wbrew pozorom trudne, gdyż mam do rozłożenia jeszcze kilka zdjęć z gimnazjum, z wakacji i z całej pierwszej klasy liceum. Chociaż nie, to by było w miarę proste. Gorzej, że w tym wszystkim muszą się odnaleźć jeszcze zdjęcia z mojej I Komunii Św. czy jakieś inne, znalezione na różnych dyskach. A więc są i takie, na których mam 5 lat, i takie, na których mam 12... Mam już pomysł; grunt to czas i chęć do działania!

Odebrać kopie faworytów. 
...I tak właśnie zapowiada się kolejna podróż do pobliskiego miasta w innym województwie. Aż się zastanawiam, jaki środek transportu wybrać tym razem. :D Cóż, będzie ciekawie!

Przygotować się do przerwy od facebooka. 
Zdecydowanie nadszedł czas na realizację tego zadania. Choć to chyba jeszcze trudniejsze, niż picie zielonej herbaty. No cóż, prawdziwe próby podejmę najwcześniej za tydzień, ale już na wstępie stwierdzam, iż podziwiam ludzi, którzy żyją i komunikują się z innymi bez Facebooka. Jakkolwiek płytko to może brzmieć, to naprawdę jest świetny środek komunikacji i zabijacz czas w jednym, na którego trudno się długo nie logować.

Usmażyć porządne naleśniki.
I to takie, żeby porządnie wyglądały przed, po i w trakcie smażenia. Muszę mieć co uwiecznić, a ponieważ mam na razie słaby sprzęt, chociaż uwidaczniany obiekt powinien być świetny.

Przeczytać "Bóg nigdy nie mruga". 

Podobno bardzo dobra i życiowa książka. Autorka opisała 50 lekcji, które dało jej życie. Samo w sobie brzmi ciekawie, a gdy się zobaczy spis treści...


No cóż, mnie samo to zachęciło do lektury jeszcze bardziej.

Napisać kilka postów na bloga. 
Ostatnio to zaniedbywałam, a teraz myślę, że będzie lepiej. Zwłaszcza, ze zbliżający się obóz oznacza dłuższą przerwę, a to tylko motywuje do tego, żeby nie zostawiać czytelników z niczym.



A teraz, czas na parę migawek tygodnia: 


Ciekawa żywność 
muffiny w drodze; gorzka kawa na Wschodnim; żelki siostrzeńca;
chleb czosnkowy & ukochana pizza z rodziną; lemolemolemoniada;
gorąca czekolada; Jelly Beans; włoskie ciastka w lokalnym spożywczaku;
idealne śniadanie; nowe czekolady w lokalnym spozywczaku; niemieckie pierniczki;
amerykańskie słodycze; nowe Ptasie Mleczko; amerykański tydzień w jednym supermarkecie;
pancakes. 

Gdyby ktoś się zastanawiał nad prezentem dla mnie
 (tak na przyszłość, bo póki co okazji brak, a i słodycze tak niezbyt)... 

żelkowa pizza - żelkowy raj; Milki w fajnych opakowaniach;
bukiet żelków. 

Sposoby na spędzanie wolnego czasu wg mnie (niekoniecznie na poważnie)... 
1. Przebierz się za księżniczkę.
2. Podziwiaj widoki za oknem.
3. Rozwiązuj krzyżówki.
4. Słuchaj muzyki. Koniecznie na różowo.
5. Czytaj, czytaj, czytaj.
6. Oglądaj High School Musical w kapeluszu Ryana.
7. Patrz w gwiazdy.
8. Skacz na trampolinie.
9. Poznawaj świat nocą. 

Miłego popołudnia i do zobaczenia już wkrótce! :D 

niedziela, 6 lipca 2014

#06. Niedzielne podsumowanie & Poniedziałkowe postanowienia

Pierwszy "prawdziwy" tydzień wakacji za nami. 
Szybko zleciało. Oby tak samo nie było z pozostałymi dniami, bo może się okazać, że wszystko się skończy, zanim tak naprawdę się zaczęło. 
Żeby już nie straszyć innych swoimi przemyśleniami tego typu, zapraszam na podsumowanie tego tygodnia! 

Przez ten tydzień udało mi się: 


Odebrać koszulkę z logo szkoły. 
Świetne uczucie - zdobyć coś, co się zawsze chciało mieć. Teraz w pełni czuję się, jak absolwent szkoły, choć w tym przypadku może powinnam być raczej, jak uczeń na emigracji? Tak, muszę to rozważyć. :D 


Upiec pizzę z filmu "Gorączka sobotniej nocy". 
W ciągu ostatnich trzech tygodni właściwie co 7 dni jadłam pizzę, a ponieważ w tym tygodniu nie udało się tej pięknej, choć niezbyt zdrowej, nowej tradycji kultywować w tym samym gronie, co poprzednio, musiałam sobie zrekompensować tę stratę i upiec coś sama. I tak, korzystając z filmowych przepisów, zrobiłam pizzę, którą Tony Manero, grany przez John'a Travoltę, zajadał się na samym początku filmu. 

scena z film; moja pizza w piekarniku 


Przygotować kopie ulubionych zdjęć i oddać do wywołania wszystkie potrzebujące tego fotografie. 
...A teraz czekam na ten piękny moment, gdy będę mogła poukładać zdjęcia w albumach. Jedyne 358 sztuk. Łatwizna. :D 
Z wywołaniem ulubieńców poczekam jeszcze jakiś czas, bo muszę się zastanowić nad formatem. 

Zwrócić książki do biblioteki i wypożyczyć kolejny stos. 
I teraz rozpoczynamy trzymiesięczną przerwę! 
No dobra, może nie. Postaram się zmobilizować i wpadać tam częściej. Ale to nie moja wina, że tak ciężko mi się wybrać do biblioteki, która, o ile znajduje się raptem 200m od mojego domu, to jest jednak w zupełnie innym kierunku, niż wszystkie miejsca, które odwiedzam na co dzień.


Odbyć pierwszą wyprawę do jednej z  pobliskich miejscowości. 
Nigdy tam wcześniej nie byłam, co jest o tyle wstydliwym wyznaniem, że jest to miejscowość leżąca dosłownie pod moim miastem. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, iż teraz naprawdę zwiedziłam ją od deski do deski. I nieważne, że są tam właściwie tylko domy i pola. Nie czepiajmy się szczegółów, bo i tak było warto. :) 



Odwiedzić części miasta, w których nie byłam nigdy wcześniej i zaplanować dłuższą wycieczkę po nich. 
I nieważne, że prawie się zgubiłam. :D 
Za dwa miesiące będę specem ds. położenia różnych obiektów i nazw ulic w moim mieście, zobaczycie!
A na tym etapie potrzebuję mapy. Koniecznie. I gdzieś ją znajdę, mimo że Poczta i Dworzec PKP mnie nie wspierają w poszukiwaniach. 




Obejrzałam wszystkie stare filmy rodzinne. 
...I teraz już wiem, że moje liceum wbrew pozorom pozmieniało się na przestrzeni lat; podobnie, jak mój dom i jego okolice.
Poza tym, lata 90. były naprawdę ciężkimi czasami dla mody i stylu. I tu może znawcą nie jestem, ale te różnice są tak ogromne, że nie sposób je przeoczyć. Aż strach pomyśleć, co za 20 lat będą ludzie mówili o naszych współczesnych ubiorach... 

W każdym razie, fajnie sobie powspominać, popatrzeć. I nawet jeśli nie byłam świadkiem większości tych sytuacji, to dzięki takim filmom można odczuć,  że było inaczej. Coś niesamowitego. 



Usmażyłam naleśniki.
Mówcie, co chcecie, ale to naprawdę postęp w nauce smażenia. Zwłaszcza, że wyszły całkiem niezłe, a do tego nieprzypalone i zdatne do spożycia! Zwycięstwo!
Niestety, zdjęcie się nie zachowało, a więc trzeba będzie to powtórzyć... :D 



Upiekłam odwrócone ciasto ananasowe z "Gotowych na wszystko". 
...Tak w ramach pieczenia z owocami + realizacji projektu "filmowe gotowanie".

scena z serialu; ananasy i wiśnie czekają na ciasto - przed pieczeniem 

A tu, jak przygotowywano ciasto w oryginale (niestety, nie po angielsku). 


Zapisałam się na darmowy internetowy kurs online dot. nauki w Anglii. 
Nawet nie wiedziałam, że British Council jest partnerem tak fajnej platformy, zorganizowanej przez Open University, jak Future Learn.
Masa kursów online do wyboru, które właściwie nie pochłaniają tak dużo czasu, bo można się nimi zająć w dowolnej chwili i nawet zrealizować naraz cały tygodniowy przydział zadań.
Jest sporo video, artykułów i quizów, podsumowujących dany dział. 

Są kursy dotyczące historii, biologii, matematyki, takie bardziej społeczne... Wybór jest spory, choć niektóre z nich zaczną się dopiero za jakiś czas.
Ja zapisałam się łącznie na trzy, z tym, że dwa z nich zaczynają się dopiero w lipcu, w sierpniu. Myślę jednak, że warto czekać. 





Ten tydzień zapowiada się mało spektakularnie, ze względu na mój kilkudniowy wyjazd. Pomimo to: 

Postanowienia na nadchodzący tydzień: 


Kupię mapę mojego miasta i zrobię plan zwiedzania okolic. 
Dobra, może nie ma tu jakichś nie wiadomo jak fantastycznych obiektów, ale i tak sądzę, że to ciekawe miejsce, w którym jest sporo do odkrycia. Czas to sprawdzić na własnej skórze! 

Zjem po raz pierwszy kalarepę. 
...która zresztą jest już u mnie w domu i na to czeka. :D 

Skończę 3 sezon "Gry o Tron". 
Idzie szybko. Za szybko. 

Coś czuję, że w te wakacje spokojnie zdążę obejrzeć jeszcze jeden serial. Przymierzam się do "Czystej Krwi", choć od paru lat chcę też obejrzeć "Dynastię Tudorów"... 
Choć póki co jeszcze 2 sezony "Gry o Tron" przede mną, zdążę podjąć tę trudną i jakże poważną decyzję. 

Wrócę na poważnie do gry na pianinie. 
Skoro chcę coś z tym robić po wyjeździe do Anglii, powinnam powrócić do regularnych ćwiczeń.
Zajmę się też poszukiwaniami jakichś fajnych utworów, aby zrealizować z tym związane zadania i nauczyć się czegoś nowego. 


Zajmę się napisaniem kolejnego listu do dzieci z Marzycielskiej Poczty. 
Może uda się nawet napisać dwa? 
Choć to nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Mam zawsze duży problem z tym, co właściwie chciałabym przekazać danemu dziecku. Podnosić je na duchu? Mówić o czymś innym? Połączyć życzenia powodzenia z pytaniami na temat ulubionych bajek? Jak zachowywać się w stosunku do osoby, która walczy o życie? Dla której wyzwaniem jest to, co dla większości znanych mi osób jest codziennością? 
Naprawdę podziwiam ludzi, którym rozmowy z osobami chorymi albo takimi, które są po prostu w ciężkiej sytuacji życiowej, nie sprawiają aż takiego problemu, bo umieją wyczuć, co powiedzieć, czego nie i jak właściwie ich rozmówca podchodzi do swojej sytuacji. Świetna cecha. 

Zacznę ogarniać kwestie sprzedaży niepotrzebnych rzeczy. 
Czas na "odgruzowywanie" pokoju. Nie wiem, ile ono potrwa i jaki będzie efekt końcowy, ale nadszedł moment, w którym się o tym przekonam. To misja na dwa następne miesiące. Oby nie okazała się "impossible". 

Parę migawek z tego tygodnia: 

 
moje miasto zalane deszczem; wczorajszy mecz Holandia - Kostaryka w 101 minucie;
 mini-serniki z jagodami x2; wypieki z herbatki stypendystów;
uczę się piosenki na herbatkę stypendystów x2;
robimy naleśniki (reklama mąki gratis, a co). '

No cóż, oby nowy tydzień był jeszcze lepszy, niż poprzedni! :D
Pozdrawiam serdecznie! 

środa, 2 lipca 2014

#03 Kilka słów na temat... Ograniczenia, które sami sobie narzucamy.

Ostatnio zostałam zainspirowana do napisania pewnego postu, o którym myślałam już wcześniej. O czym będzie wspomniany post?
O ograniczeniach. I to nie byle jakich, bo o tych, które stawiamy sobie sami.

Za górami, za lasami... 

Żyła sobie pewna dziewczyna. Nazwijmy ją X. Miała ona sporo marzeń, ale nie za bardzo wiedziała, co z nimi zrobić. 
Gdy była mała, chciała zostać tancerką. Powiedziała o tym bliskim, którzy ją wyśmieli. "Ty? Tancerką?" - zakpili. "W ten sposób się nie utrzymasz." - gderali starsi. "To praca dla nieuków" - mawiali kolejni, patrząc się na nią z powątpiewaniem. I tak X porzuciła swe marzenia, uznając, że widocznie są one bez sensu.
Wkrótce poszła do szkoły. Uczyła się dobrze, ale nie dość dobrze - jak szybko jej uświadomiono.Chciała nieść pomoc innym, zostać lekarzem. "Ty? Lekarzem?" - zakpili jej znajomi, gdy się o tym dowiedzieli. "Trzeba pewnie być olimpijczykiem. Albo chociaż mieć same najlepsze oceny." - prychnęli jej rodzice, kiedy im to powiedziała. I tak, X porzuciła kolejne marzenie, pewna, że i tak nic nie jest w stanie zdziałać w tym kierunku. "Bo skoro wszyscy tak mówią..."
Po gimnazjum nawet nie próbowała kandydować do wymarzonego liceum, "bo i tak by się tam nie dostała". A nawet, jeśli jakimś cudem by się tam znalazła, "później nie dałaby rady". Wybrała profil, na którym tak naprawdę nie chciała być,  w szkole, która nawet jej się nie podobała. 

Studia wybrała takie, które jej rodzina uważała za "bezpieczne". Niepowiązane z zainteresowaniami? Nieważne! Podobno miała być praca. I podobno była, ale taka, do której X chodziła z wielką (nie)przyjemnością przez następne 45 lat. W międzyczasie stała się zgorzkniała i nieszczęśliwa. Nie robiła nic dla siebie, żyła życiem takim, jakie wybrała dla niej rodzina, znajomi i wszyscy, którzy uważali, że znają jej możliwości. Nie miała rozwijała swoich zainteresowań, bo w codziennym mętliku nie było na to czasu, a marzenia... Jakie marzenia? Szybko zaczęła powtarzać za innymi, że są po to, by istnieć jedynie w ludzkich głowach - dalekie i nieosiągalne. 

Czy taka X miała satysfakcje ze swojego życia? 

Może. Ale na pewno mogłaby mieć większą, gdyby to ona kierowała swoim życiem, a nie ktoś inny. Gdyby miała odwagę na to, by spełniać swoje marzenia. Gdyby nie stawiała sobie barier i nie wmawiała sobie, że nie ma sił, by je pokonać.

Chciałam poruszyć ten temat, ponieważ takie sytuacje miewają miejsce częściej, niż sądzimy.
Powiedziałabym nawet, że często zachodzi pewien schemat:


moje zdolności rysunkowe  są na bardzo wysokim poziomie, Paint pozdrawia :D 

I tak, raz po raz, człowiek  coraz bardziej wmawia sobie, że nie jest w stanie osiągnąć tego, co by chciał. Kończy się to różnie.
Ale najczęściej finał jest taki, że ta osoba nawet nie sprawdza na ile ją stać, nawet nie próbuje, tylko po prostu porzuca swoje plany. Kto wie, czym byłby teraz świat, gdyby od wieków się tak nie działo..


Dlaczego ludzie wmawiają sobie, że nie są w stanie czegoś zrobić? 

Lenistwo? Komuś po prostu może się nie chcieć.
Strach przed porażką? Może się boi, że więcej straci, niż zyska.
Negatywne doświadczenia z przeszłości? Może komuś wmawiano, że jego marzenia czy plany nie mają sensu.
Niska samoocena? A może po prostu ktoś uważa, że nie jest w stanie z czymś sobie poradzić, bo nie.
Przyczyn może być wiele.

Ale... czy tak powinno być? 

W świecie, gdzie w ciągu 100 lat styl życia zmienił się praktycznie całkowicie?
Gdzie ludzie latają w kosmos, chociaż nie wiedzieli jeszcze kilkadziesiąt lat temu, że to będzie możliwe?Gdzie w jednej chwili możesz za pomocą internetu połączyć się z dowolnym miejscem na świecie?
Czy można powiedzieć, że coś jest niemożliwe?
I właściwie, kto nam daje prawo do określania, co jest możliwe, a co nie?
Kto nam daje prawo do określania przeciętności i do mówienia: tu się kończą Twoje możliwości, a zaczynają się tamtego, bo ma więcej pieniędzy, ładniejszą twarz czy lepszą pracę?

Dobra, brzmi to sensownie. 

Masz mniej pieniędzy, jesteś brzydszy, a może Twój standard życia jest gorszy.
Na pewno nie możesz pozwolić sobie na pewne rzeczy. Na pewno... Na pewno?!
A kto tak powiedział?
Może nie od razu, może nie dzisiaj. Ale ciężką pracą wiele można osiągnąć. Zwłaszcza, że los bywa przewrotny. Jednego dnia nie masz nic, a drugiego... Nigdy nie wiesz, co będzie w przyszłości. I dlatego właśnie nie można się poddawać.



Ludzie lubią narzucać innym swój model życia, wmawiać im, jakie są ich możliwości. Ale prawda jest taka, że nigdy nie znamy ich w pełni, bez względu na to, ile lat spędzimy z tą osobą, czy jest naszym mężem/żoną/dzieckiem/bratem/koleżanką czy sąsiadką z naprzeciwka.
Ktoś Ci mówi, że nie dasz rady?
A skąd ta osoba może o tym wiedzieć, skoro czasem Ty sam/a nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile możesz?


Poza tym, życie jest jedno. Robić wszystko pod cudze dyktando, nie robić nic dla siebie, nie ryzykować... Bez sensu. Nikt nie da Ci gwarancji, czy słuszna jest Twoja droga, czy ta, która jest Ci narzucana, ale zupełnie inna satysfakcja jest wtedy, kiedy wiesz, że jesteś, kim chcesz. Kiedy popełniane przez Ciebie błędy są Twoje i to Ty się na nich uczysz. Kiedy wstajesz rano i idziesz do pracy z przyjemnością albo chociaż ze świadomością, że miejsce, do którego zmierzasz jest Twoje, a nie wszystkich oprócz Ciebie.


Przemyśl to. 

Czy nie stawiasz sobie bezpodstawnych ograniczeń?
I, jeszcze jedno, nawet ważniejsze: czego właściwie chcesz?

Chcesz polecieć w kosmos? 
Poczytaj o tym, dowiedz się, w jaki sposób możesz spełnić to marzenie. Może potrzebujesz pieniędzy, może specjalnych predyspozycji. Dowiedz się.

Chcesz studiować na Harvardzie? 
Dowiedz się, jakie są wymagania. Jakich dokumentów potrzebujesz? Co z finansowaniem studiów? Tylu Polaków tam się dostało. Dlaczego Ty nie możesz spróbować, skoro tego chcesz?

Chcesz poznać kogoś sławnego?Pomyśl, w jaki sposób i kiedy tego dokonasz. Może ta osoba jest bardziej uchwytna, niż myślisz?

Wszystko jest do zrobienia.

A jeśli wciąż uważasz, że pewne rzeczy są zarezerwowane tylko dla innych, zastanów się.
Czym się różnią od Ciebie ci ludzie? Czy te różnice są aż takie ogromne i kompletnie nie do przeskoczenia?


No właśnie.
Skoro ktoś jest w stanie coś zrozumieć/zrobić, to Ty też. Bez względu na to, ile to Ci zajmie czasu i ile będzie wymagało wysiłku, jesteś w stanie to zrobić. W końcu to Twoje życie, nieprawdaż?


I tak, kończę dzisiejszy post. Nie wiem, czy przelałam tu wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia, ale, jeśli nie, dowiecie się o tym pierwsi. ;)
Pozdrawiam wszystkich ciepło drugiego dnia lipca!