sobota, 6 września 2014

Zakończenie - 121 dni pisania później.

Wybaczcie brak urozmaiconej grafiki - mój internet w Anglii jest póki co nie za ciekawy, ale liczę, że w moim internacie będzie lepiej, niż w hotelu. ;)

Gdy zakładałam tego bloga, nawet nie zdawałam sobie sprawy z faktu, iż kiedyś przyjdzie mi go zakończyć. Serio.
Tyle tygodni pisania, bez jakiegokolwiek zrozumienia, że i ten etap w pewnym momencie się skończy.
Teraz, pisząc te słowa z pokoju w hotelu we wschodniej Anglii, chyba dwa tysiące kilometrów od rodziny, przyjaciół i wszystkiego, co składało się na moje życie przez ostatnie 17 lat, czuję się co najmniej dziwnie. Tak, to dobre słowo. Wiele wyraża, jednocześnie niczego nie określając.


Tak dla przypomnienia:

Co się wydarzyło przez ostatnie 121 dni?



Myślę, że najlepiej wyraża to zrealizowana lista zadań.
Składała się ona z zadań w dużej mierze długoterminowych, przez co klarowne określanie postępów jest wręcz niemożliwe. I tu , nauczka na przyszłość - więcej zadań, które, oczywiście, wymagają wysiłku, ale nie rozkładają się aż tak w czasie. 

Co było najtrudniejsze? 
Myślę, że to, co wymagało najwięcej wysiłku: zadania związane ze sportem. Zwłaszcza te, które polegały na podróżach rowerowych. Wspomniane odwiedziny u koleżanki mieszkającej 40 km ode mnie czy nawet te pierwsze, piętnastokilometrowe wycieczki... To wszystko w swoim czasie było bardzo trudne do zrealizowania. Tym bardziej cieszę się, że się udało. 
Miałam też problem z Marzycielską Pocztą. Serio, nie wiedziałam, co mogę napisać do dzieciaków, co właściwie chcę im przekazać. Sporo się zastanawiałam, zanim się za to wzięłam i nie żałuję. To, co trudne daje największą satysfakcję.
Ogólnie, było czasami ciężko z dyscypliną, motywacją. Chęci zawsze są, ale często bywają przyćmiewane. Cieszę się więc z każdej chwili, w której udało mi się przełamać i robić swoje.

A co było najłatwiejsze? 
Zadania związane z jedzeniem. Przyjemna i łatwa realizacja; nic dodać, nic ująć. 


Z czego się cieszę? 

Hoho. Od czego zacząć? :D 
Ogólnie: z własnych postępów. 
Nauczyłam się smażyć. 
Odwiedziłam rowerem miejsca, w których nigdy nie byłam. 
Że mogłam ludziom sprawić radość; komuś pomóc, kogoś zainspirować.
Że spędziłam tyle pięknych chwil z rodziną, przyjaciółmi i wszystkimi innymi bliskimi ludźmi. 
Że zdobyłam koszulkę z logo mojego liceum.
Że spróbowałam nowych potraw, innej muzyki, filmów... Ogólnie, że otworzyłam się na pewne kwestie, a nie ograniczałam jedynie do tego, co polubiłam w przeszłości. 
Że zyskałam wiedzę na temat Anglii, samolotów, banków i innych kwestii, które od niedawna są częścią mojego życia. 

Cóż. To był niezapomniany czas. Fantastyczne miesiące, warte zapamiętania.
Nie wiem, czy jest sens pisać więcej. Wszystko macie w podsumowaniach, zapowiedziach, refleksjach, planach, a może i własnych wspomnieniach...? Kto wie, kto wie. 



Co będzie dalej? 


Po pierwsze, zapraszam na nowego bloga. 
Nie, nie usuwam tego. Po prostu oddzielam etap przygotowań od wyjazdu. Rozróżniam je adresem, szatą graficzną i poniekąd też treścią. Chcecie wiedzieć więcej? Już wkrótce dalsze informacje! 

Po drugie... Sama nie wiem, co będzie, choć bardzo bym chciała. 
Zresztą, nie tylko tego. Chciałabym, żeby w nowej szkole wszystko się ułożyło. Chciałabym uniknąć zapomnienia. Chciałabym, żeby mój blog komuś pomógł. A, i jeszcze chciałabym, żeby internet "w pendrivie" nie działał tak, że co 30 sekund trzeba go rozłączać, aby był w ogóle w stanie zrozumieć, że powinien działać. Tyle życzeń, tyle chęci. A wszystko, co ma się rozegrać, będzie miało miejsce w przyszłości. 

Co zależy ode mnie, będzie zrealizowane w 100%. 
A Wy?
Czy też zrobicie wszystko, co będzie zależało od Was, żeby osiągnąć to, czego chcecie...? I czy znajdziecie czas, żeby w wolnej chwili poczytać moje wynurzenia? :D  
Pozdrawiam, tym razem z zachmurzonej Anglii i życzę wszystkim powodzenia. 
Niech moc będzie z Wami! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz