poniedziałek, 30 czerwca 2014

#05. Niedzielne podsumowanie & Poniedziałkowe postanowienia

Czas na podsumowanie ostatniego tygodnia nauki w mojej kochanej szkole.

ile trwał rok szkolny?

Ogólnie, był to dosyć dziwny tydzień, gdy chodziło się do szkoły w dowolnych godzinach i nikogo nie dziwił ten stan życia. I takie nie wiadomo co: czy to już wakacje, czy to jeszcze rok szkolny? 
W każdym razie, lato


W tym nietypowym okresie: 


Filmik dla klasy - mission completed.  
Udał się plan, realizowany już od paru tygodni. Nikt się nie domyślił, o co chodzi, a jakaś pamiątka zawsze jest. I wyszło nawet lepiej, niż początkowo planowałam, a wszystko z pomocą koleżanki, która pięknie zmontowała całość. Miło się ogląda, a to najważniejsze.


Upiekłam drugie ciasto dla klasy. 
I znowu nikt nie zginął. Chyba. Hura? 

Odbyłam kilka wieczornych wypraw na rolki. 
Fajna sprawa, zwłaszcza, że już nie pamiętam, kiedy ostatnio jeździłam bez żadnego towarzystwa, w ciszy i spokoju. A kontemplowanie zachodu słońca z widokiem na pół miasta i ulubioną muzyką w słuchawkach... Coś wspaniałego. 
Miasto moje, a w nim 

Obejrzałam pierwszy od dłuższego czasu przedwojenny film: "Co mój mąż robi w nocy". 

Fabuła lekka i nieskomplikowana: pan stracił majątek i pracuje po nocach jako kelner, natomiast jego żona posądza go o romans. Sporo piosenek, powolna akcja i wolne, długaśne ujęcia - coś bardzo typowego dla tego okresu. 


Ogólnie, film byłby w porządku, gdyby nie pewien niesmak: otóż przemiły producent podał na odwrocie opakowania płyty zakończenie filmu. Dzięki, kimkolwiek jesteś! 



Niemy film pożyczony od brata uśmiecha się do mnie. 
Wiem, wiem, nie wyszczególniałam filmów niemych w swoich zadaniach, ale skoro już oglądam przedwojenne, wypadałoby zobaczyć coś takiego.
I tak, "Mocny Człowiek" leży i patrzy się, uśmiecha, a ja jakoś nie mogę się zdobyć na to, żeby do niego podejść. Może za tydzień, może za dwa. Hm.




Obejrzałam polecony mi film "Pasażerka".Polski film z lat 60. Bardzo nietypowy film o obozie koncentracyjnym. 
Dlaczego nietypowy? Ponieważ reżyser umarł w trakcie jego kręcenia, a ekipa dokończyła film samodzielnie. Nie kręcili jednak następnych scen, tylko zmontowali to, co zostało wcześniej przygotowane, podkładając narratora, który wyjaśnia, o co chodzi. I tak powstał około 58-minutowy film, składający się z typowego filmu i z garści zdjęć opatrzonych komentarzem.

 Coś pięknego, wartego uwagi. A słowa: "Strach pomyśleć, co by było, gdyby został dokończony", pasują jak ulał. 

Zaczęłam oglądać rodzinne filmy sprzed lat. 
Jestem właśnie po studniówkach mojego rodzeństwa i ich Pierwszych Komuniach. Cóż. Może to i zabiera sporo czasu, ale warto. Zobaczyć swoją matematyczkę we fryzurze sprzed 15 lat, obejrzeć własne liceum, pośmiać się z ówczesnej mody czy muzyki, posłuchać, o czym rozmawiało i jak się zachowywało rodzeństwo, gdy było w aktualnym wieku własnych dzieci... Takie rzeczy tylko podczas seansów z udziałem starych rodzinnych filmów. 


na bogato, czyli popołudniowy seans ^^ 


Na ten tydzień planuję: 

Wywołanie wszystkich zaległych zdjęć. 
...Czyli cała 3 klasa gimnazjum i 1 klasa liceum do ostatecznego przejrzenia, wywołania i posegregowania.  

Przygotowanie kopii ulubionych zdjęć. 
Tutaj już w większości gotowe, ale zamierzam jeszcze raz przejrzeć wszystkie fotki i wybrać najlepsze. Ale te akurat będę pewnie wywoływać oddzielnie, bliżej września. Kto wie, czym wakacje nas zaskoczą. 

...Wizytę w bibliotece. 
Pani bibliotekarka widzi mnie zaledwie parę razy do roku, gdy przychodzę po kilkanaście książek, oddając mniej więcej tyle samo przeczytanych, więc mam nadzieję, że ucieszy się na to spotkanie. 

Odbiór mojej koszulki z logo szkoły. 
Już jest gotowa! A ja będę ją mieć u siebie lada dzień.

Pierwsze wyprawy (i ich organizację) do pobliskich (lub nieco dalszych) miejscowości. 
Rowerem na razie jeżdżę do tych bliższych, ale optymalne założenia są ambitne. Jeśli dojadę rowerem tam, gdzie teraz muszę autobusem... Cóż, będę z siebie dumna.
A jeśli w ogóle gdziekolwiek dojadę lokalnymi autobusami i nie wysiądę na 15 innych stacjach, to duma będzie jeszcze większa. 


Początek oficjalnego zwiedzania mojego miasta na rowerze. 

Aparat w dłoń i ruszamy na rozpoznanie terenu! Moja mała ojczyzna czeka. 

Zrobić karpatkę. 
Pomocnik się znalazł, można piec. Może tym razem krem wyjdzie. :D 

Obejrzeć to, co pożyczyłam od brata. 
Parę filmów czeka. Przedwojenne i nie tylko, ale wszystkie warte obejrzenia. Do boju!

Obejrzeć do końca stare filmy rodzinne. 
Został już tylko mój chrzest i może coś tam bonusowego, więc jest szansa, że się wyrobię. Niewielka, ale jednak. :D


Zacznę też realizować swoje projekty. Ale postaram się na tym nie poprzestać.


 Ten tydzień w migawkach: 

mój ukochany blok czekoladowy z mojej ulubionej piekarni x2; Aga czasem też coś piecze heheszky;
owocowy dzień i radosny melon; moja ulubiona pizza, czyli 2 x 1/2 pyszności w dobrym towarzystwie, wieczorne kakao';  budyń o trzeciej nad ranem; impreza rodzinna pełna Coca Coli i m&m'sów. 

mój stary telefon tak dobrze się trzyma; wyprawa na czereśnie z Joanem;
radosny brylok od brata; nie, wcale nie wiem, kto położył telefon mojej siostry na suszarkę do prania, naprawdę nie wiem, kto ma takie pomysły. 

Życzę wszystkim miłych wakacji, wykorzystajcie je dobrze. I niech moc będzie z Wami! 
Pozdrawiam serdecznie! 

sobota, 28 czerwca 2014

Coś się kończy, coś zaczyna - wakacyjne plany

Post nietypowy, post spoza kolejki.
Post, którego dodania obawiałam się najbardziej.
"Bo niektóre dni nadchodzą, chociaż zupełnie tego nie chcemy".
Walka z czasem, walka z wiatrakami i takie tam.


Większość osób czeka na wakacje z niecierpliwością.

Dlaczego? Powodów jest wiele.
Nie trzeba wcześnie wstawać. Nikt nie zmusza do nauki. Brak sprawdzianów, brak szkoły. Może nie ma konieczności oglądania tych, za którymi się nie przepada. Jest mniej ograniczeń i więcej czasu na spotkania z innymi ludźmi. Można podróżować. Można zrobić coś niesamowitego, zmienić coś w swoim życiu.
I właśnie jest mój plan.
Skoro już muszę mieć wakacje (ogólnie byłoby w porządku, ale w tym momencie życia są mi jakoś bardzo nie na rękę), zamierzam je wykorzystać tak, żeby nie był to czas zmarnowany. A przynajmniej, nie całkowicie, bo trochę pomarnować go trzeba.W końcu to wakacje, nie?


Wakacyjne przedsięwzięcia 


1) Z kuchni do filmu, z filmu do kuchni
Robocza nazwa mojego planu na połączenie pasji filmowej z kulinarną.
Zamierzam podjąć się zadania odtworzenia smaków z ukochanych filmów. W niektórych przypadkach będę korzystała z przepisów, w innych - działała "na czuja". Jeżeli nikt nie zginie, dom przetrwa, a ja do tego uzyskam jakąś ciekawą potrawę rodem z filmu, będzie po prostu "mission completed".



jedna z lektur na wakacje ^^ 

2) Żegnajcie, słodycze!
30 dni bez słodyczy innych, niż domowe, czyli walka z "uzależnieniem" (o którym zresztą będę jeszcze pisać).
Co będzie zakazane?
Ciastka, ciasta, wyroby czekoladowe, żelki, cukierki, batony. Wszystko w tym stylu.

Co będzie dozwolone?
Wypieki własnej roboty. Budyń, kisiel, galaretki. Owoce, owoce suszone (czy ktoś to w ogóle uznaje za słodycze? :O). Generalnie, daktyle i morele to nadal moi przyjaciele. Może trochę się odsunęliśmy, ale wszystko do odbudowania.



3) Sport każdego dnia.
Może i to oczywiste, ale będę się z tym bardziej pilnować poprzez tzw. dziennik aktywności. Nadszedł czas, żeby zwracać uwagę na swoje postępy, np. czy skraca się czas biegu. Poza tym, mam misję, żeby dojechać rowerem do trzech miejscowości oddalonej co najmniej 20 km od mojego miasta i nie ma tu miejsca na porażki.




4) Zwiedzanie najbliższych okolic (powiatu - w domyśle).
Zapowiadają się podróże autobusowo - rowerowe, łączące w sobie realizację zadań związanych z jazdą na rowerze oraz tych, dotyczących moich umiejętności poruszania się lokalnymi PKS-ami (a raczej ich braku). W każdym razie, będę zwiedzać, poznawać miejscowości i robić zdjęcia tabliczkom z nazwami miejscowości. Postaram się zaangażować też znajomych, którzy mieszkają w danym miejscu. Bo kto lepiej oprowadzi po jakimś terenie, niż osoba, która żyje tam na co dzień?




5) Poznawanie swojego miasta na nowo.
Ostatnio zastanawiam się, czy właściwie znam miejsce, w którym mieszkam. Są części miasta, w których nie byłam chyba nigdy lub takie, które ostatnio odwiedziłam mniej więcej milion lat temu. Nie mówię, że w dwa miesiące poznam całość jak własną kieszeń, ale warto lepiej poznać własne okolice.




6) Uczestniczenie w ciekawych wydarzeniach kulturalnych.
Nie bardzo wiem, co przez to rozumiem, ale plan jest taki, żeby to sprawdzić w praktyce. Do stolicy daleko nie jest, a pewnie coś się tam będzie działo. Nie można obok tego przejść obojętnie!





7) Realizacja wszystkich postanowień.
W skrócie: mojej listy opublikowanej na blogu oraz innych np. ułożonej z Joanem.


8) Odkrycie czegoś nowego. 
W każdym tego słowie znaczeniu. Może odkrycie czegoś nowego w drugiej osobie? Może w swoim życiu? Może w swoim miejscu zamieszkania? Może poznanie ludzi, którzy zmienią więcej, niż można by się spodziewać? Zobaczymy.

9) Organizacja kilku interesujących akcji. 
Nie jestem jeszcze pewna, co do konkretów, więc na razie potraktuję Was ogólnikami. Trzeba będzie zrobić coś niesamowitego; zorganizować coś, co powali wszystkich. Ale co? Okaże się wkrótce.


10) Dobra zabawa!
Od tego przecież są wakacje, prawda? A więc - w miarę możliwości - urlop od trosk i świetna zabawa!


Zrealizowałam istotną część niespodzianki dla klasy.
Jest filmik pożegnalny, który, pomimo problemów technicznych, ostatecznie znalazł się w zasięgu adresatów. Czy go obejrzeli i jak bardzo się skupili - nie wiem, nikogo zmuszać do niczego nie będę. ;) Mam jednak nadzieję, że się spodobał, a przynajmniej - przypomniał ludziom, jaki to był rok - a działo się i to co nie miara.



Mogłabym o zakończeniu opowiadać jeszcze długo, ale powiedzmy to sobie szczerze: po co wylewać swoje smutki "w internetach"? Będzie dobrze! A swoją klasę będę nawiedzać przy każdej możliwej okazji. Niektórych nawet bardziej; liczę, że nie skończy się to oskarżeniem mnie o manię prześladowczą czy sądowym zakazem zbliżania się. Chętnie porozpisywałabym się na temat swoich wspomnień, wyjątkowości swojej klasy czy niektórych ludzi w szczególności, ale sądzę, że oni dobrze wiedzą, co o nich sądzę i dalsze słodzenie jest po prostu niepotrzebne. Zresztą, może na takie rzeczy przyjdzie jeszcze czas.
Kto wie, kto wie.
moje kompendium - piękne, acz nieprzydatne w tym momencie życia

Najbardziej cieszy mnie to, że przetrwałam na mat-fizie. Satysfakcja ogromna, zwłaszcza, że gdy rok temu zdradzałam publicznie swoje plany wyboru profilu, większość osób pukała się w głowę z zażenowaniem. "Może i ogarniasz w miarę wszystko, ale jesteś przede wszystkim humanistką. Humanistka na mat-fizie? Nie przejdzie!".
No więc, przeszło. Jakoś zdałam, pierwsza klasa nie była aż taką tragedią. :D
Nie taki mat-fiz zły, jak go malują.


zdjęcia fragmentów świadectwa dla podkreślenia jednego: byłam na mat-fizie i przetrwałam!
buahahahahahahahahahahahahahahahaha! <triumfalny_śmiech>

W nastroju rodzinno - refleksyjnym, kończę dzisiejszy post, patrząc z - mimo wszystko - radością na nadchodzące dni. :D
Uwaga, moi mili, nadszedł czas na zasłużony odpoczynek! (Bo na pewno jeszcze nie wiecie...)
Pozdrawiam wszystkich ciepło!

wtorek, 24 czerwca 2014

#04 Podsumowanie przedziału czasu 2 - 5 czerwca & 16 - 22 czerwca

Dzisiejsze podsumowanie dotyczy czasu przed wycieczką i po niej. 
Konkretnie: 2 - 5 czerwca oraz 16 - 22 czerwca. 
Parę następnych dni chcę zamknąć w innym podsumowaniu, które pojawi się już niebawem. 

Czasu niby niewiele, ale trochę udało się zdziałać.
Choć generalnie większość "osiągnięć" związane jest z planowaniem dalszych kroków i organizacją tego, co będzie miało miejsce w niedalekiej przyszłości. 


Realizacja zadań związanych ze szkołą i klasą - wysoki poziom zaawansowania. 
Cóż. Trzymam się dalej mocno klauzuli milczenia związanej z tym tematem, aczkolwiek nie będę ukrywać, że przez ten czas przede wszystkim skupiałam się na tych kategoriach mojej listy.
Kolekcjonowanie filmików i fotografii, pogawędki z dyrekcją, pieczenie dla ludzi z klasy i takie tam różne (peryfrazy na wysokim poziomie ^^) zajęły sporo czasu, ale myślę, że było warto. Zresztą, wkrótce się okaże. 

Upiekłam 2 ciasta dla klasy. 
Jedno - brownie, drugie - mleczne. Chyba nikt się nie zatruł, a na pewno wszyscy przeżyli, więc nie mogę narzekać. Oni, mam nadzieję, też nie. 

Obejrzałam pierwszy sezon "Gry o Tron". 
O rany. Polecam, polecam, polecam! Bardzo emocjonujący serial, choć strasznie dużo się dzieje. Akcja przeskakuje z miejsca na miejsce bardzo szybko już na tym etapie, a mój brat mówi, że później będzie tylko trudniej się połapać. No nic, wygląda na to, że będę musiała zbierać kilka odcinków i oglądać je jeden po drugim. Może w ten sposób uda się nie pogubić w wątkach? 


Pożyczyłam od brata kilka filmów.
I do tego zobowiązałam się, że skończę je oglądać przed sobotą. Tempo niezłe, ale damy radę! Nie muszę dodawać, że 3 z nich pochodzą sprzed II Wojny Światowej? 
Stare kino to zupełnie inny rodzaj sztuki, niż współczesny. Nie jestem w stanie ocenić, czy gorszy, czy lepszy - po prostu inny. Akcja płynie wolniej, a dykcja aktorów... Coś pięknego, jakby człowiek cofnął się z 80 lat (co w sumie dzieje się naprawdę :D). Osobiście, polecam. 
Jak na razie niezbyt mnie ciągnie jedynie do filmów niemych. Jak mi się przypominają te wszystkie "Kreciki" czy "Bolki i Lolki", którymi zachwycali się swego czasu równieśnicy, a którzy dla mnie byli nudni i cichociemni, aż się boję w ogóle włączać taki film.
Ale jakoś w wakacje na pewno się przełamię, obiecuję! 


Uporządkowałam zdjęcia. 
Czyli w skrócie: przygotowałam sporo do wywołania i wybrałam te, które chcę mieć w dwóch kopiach, aby jedną móc zabrać ze sobą do nowej szkoły. Wszystko jest więc już w gotowości; nic, tylko wywoływać - a to już wkrótce, w wakacje. 

Ogarniam powoli różne kwestie organizacyjne związane z przyszłą szkołą. 
W dużym skrócie: wypełniamy z rodzicami różne dokumenty, myślimy nad różnymi kwestiami związanymi z podróżą i tworzymy plan działania na wakacje. 
Lada moment ruszymy z mundurkiem, a póki co, mamy już dopięte szczegóły pierwszej podróży do szkoły i mojego powrotu do Polski. Wylatuję 6 września, wracam - 18 października. W każdym razie, taki jest plan. 

Uczę się operacji bankowych, szukania środków komunikacji i... podróżowania autobusami w okolicach mojego miasta. 
Tak, zdarzają się tacy, którzy sobie nie radzą z autobusami podmiejskimi. Co jest zresztą komiczne, bo właściwie tylko u siebie, we własnym powiecie nie ogarniam, co, gdzie i jak. Ale nic to! Wkrótce wakacje, a ponieważ - przynajmniej na początku - nie wszędzie dojedzie się rowerem, czas na Wielki Test. Jeśli przetrwam, dotrę do różnych miejscowości, a nawet wrócę do domu, jest szansa, że zrealizuję wszelkie plany, a jest ich nie mało. 



Migawki z tego czasu: 


Kulinaria
czereśnie; blok waniliowy; z cyklu: "zakupy w Tesco - jak żywić się na mieście", czyli Milka&Cini Minis;
w kawiarni x2; 1kg szczęścia 

Czasem gotuję 
brownie dla klasy z magiczną poświatą; nauka smażenia pełną gębą i jajecznica; ciasto tak bardzo z owocami 



Edukacja pełną gębą 

pozdrawiamy z historii; mój piórnik też jest wypchany; tablice z fizycznej; teraz już ze stadem koni x2;
moje ukochane schody; nauka fizyki;
 znalezione: moja klasa mnie kocha, czyli jak I "A" robi poważną listę chętnych na wycieczkę (jeszcze z grudnia) :D; podręcznik z fizyki 



Dlaczego niektóre działy chemii są takie interesujące? 

fascynacja chemią nie zna granic


Przygotowywanie prezentów 
przygotowanie muffin z napisami: raz z innymi dla kumpla na siedemnastkę,
  raz dla taty na Dzień Ojca

Z cyklu: "Odkryte, wcześniej niezauważone". 
piesek samochodowy; ołtarz po Bożym Ciele - a raczej jego pozostałości

Na ten moment urywam, ponieważ już w piątek chcę rozświetlić wszystkie wątpliwości, powyjaśniać to i owo i przedstawić swój plan na wakacje. Nie chcę za dużo powiedzieć, bo jest jeszcze za wcześnie, tak więc póki co... 
Życzę wszystkim mile spędzonych ostatnich dni roku szkolnego! 
Pozdrawiam serdecznie! 

sobota, 21 czerwca 2014

#05 Opowieści stypendialne: "O tym, jak Ada przedmioty wreszcie wybrała..."

Ostatnio ciężko mi się pisze. Przyczyną może być ogromna liczba wydarzeń w moim życiu i stresów. Tak, nie ma co ukrywać - przedwczesny koniec polskiego liceum nie jest sielanką.
A przynajmniej nie w moim przypadku.
Mówiąc w skrócie: odejście nie jest łatwe.
Nigdy.
A już szczególnie, gdy jest się jedyną osobą, która skądś odchodzi.

I tak, słucham sobie "Zanim pójdę" Happysad - piosenkę, którą jeszcze w listopadzie śpiewałam razem z chłopakami z mojej klasy na miejskich obchodach 11.11 - i przygotowuję kolejny post - kontynuację historii mojego wyboru przedmiotów.



Jak pewnie niektórzy z Was pamiętają z postu o edukacji w Anglii, etap edukacji zwany Sixth Form wymaga od uczniów określenia, co zamierzają robić w przyszłości, a ściślej – co chcą studiować. Opierając się o swój wymarzony kierunek studiów i wymogi rekrutacyjne, szesnastolatkowie wybierają 2-4 przedmioty, które bardzo dokładnie przerabiają przez następne dwa lata.


Mnie też to spotkało. 
Po otrzymaniu informacji, iż w mojej przyszłej szkole przerabia się typowo angielski program A-levels (w niektórych szkołach można bowiem przygotowywać się do matury międzynarodowej tj. IB), musiałam zastanowić się, czego właściwie chce się uczyć.

W poście nt. wyboru przedmiotów wspominałam o historii, matematyce, ekonomii oraz o swoich zmartwieniach, co do czwartego przedmiotów. No wiecie, coś w stylu: „tyle fajnych, co tu wybrać?!”.
Problem rozwiązał się jednak sam.
Dość drastycznie i zupełnie niespodziewanie.

Ale kto powiedział, że w życiu zawsze dostajemy to, czego chcemy?

Już Szekspir mówił, że życie nie jest gorsze ani lepsze od marzeń – jest po prostu zupełnie inne.
I pewnie coś w tym jest.

Pewnego pięknego dnia dostałam list z tabelką, z której jasno wynikało, iż dwa moje „must have” (historia, matematyka) i jeden „chyba/może/raczej się zdecydowałam”(psychologia) są razem, w jednej kolumnie. 
A ja przecież z każdej kolumny mogłam wybrać tylko jeden przedmiot. 
Hm. 
Ironia losu? 
„Zbierz je wszystkie” nabiera nowego znaczenia. 


Wówczas zaczęło się robić tragicznie. 
Na początku była złość. Szybko zastąpiła ją jednak akceptacja rzeczywistości. 
To była walka z wiatrakami. Nie mogłam wymuszać; właściwie nie mogłam się narzucać, bo decyzja była podjęta odgórnie i wszyscy moi przyszli kamraci z rocznika wybierali z dokładnie takiego samego zestawu. 

Co mi zostało?

Plan B.
Matematyka była w dwóch kolumnach i jako mój pewniak, stała się przedmiotem „basic”. 
Potem nadszedł czas na decyzję: historia czy ekonomia?
W tym przypadku radziłam się innych stypendystów oraz starszego brata. 

W skrócie: 

Jak wygląda nauczanie historii, a jak ekonomii? 

Historia
Jest w Anglii uczona inaczej niż w Polsce. 
Nie jest tak ważne wykucie dat czy postaci kilkudziesięciu wieków, ale bardzo dokładna znajomość konkretnego okresu. I tak, niektórzy poznają dokładnie czasy Napoleona, inni – zgłębiają dynastię Tudorów. Trzeba wiedzieć, jak najwięcej, a nacisk kładziony jest na przyczyny, skutki.
Coś zupełnie innego, niż u nas, a dla mnie – maniaczki historii – prawdziwe niebo na ziemi.

Ekonomia 
Cóż. Podobno to, co w liceum różni się w znacznym stopniu od wiedzy uniwersyteckiej, ale daje jednak pewne podstawy, by określić, czy chce się wiązać przyszłość z tą dziedziną, czy jednak nie. Makro- i mikro-. Dość ciekawie. 



Myślałam, myślałam i myślałam. 
I doszłam do prostego wniosku: historia jest moją pasją. Poświęciłam wiele, by móc się jej uczyć na poziomie rozszerzonym w polskim liceum, a co dopiero mówić o angielskim. Skoro mam taką możliwość… czemu nie? 
Zwłaszcza, że okazało się, iż na ekonomię nie jest wymagana matura z ekonomii.
Brzmi to absurdalnie? 
Spoko.
Podobno w procesie rekrutacyjnym na prawo na niektórych uczelniach gardzą maturą z prawa. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale przedmioty tego typu uważane są ogólnie za „michałki”. Taka historia może być bardziej poważana. A nawet jeśli nie, to ekonomii pouczę się na studiach, już we właściwy sposób. W każdym razie, być może. 
Zamiast ekonomii, niektórzy akceptują business studies, czyli przedmiot o szeroko pojętym biznesie. Brzmiało sensownie, więc właśnie to obrałam jako trzeci przedmiot. 
Matematyka - jest, business pójdzie za ekonomię, a historia, moja pasja, będzie ze mną. Hura!

A może jednak „nie hura”?

Pozostawała nadal kwestia czwartego przedmiotu.
 Kolumna B była bowiem niezwyciężona. 
Przedmioty, w niej zawarte… Literatura angielska, fotografia, coś w rodzaju opieki zdrowotnej, fizyka, księgowość, chiński, ICT, prawo… 
Wszystko ładnie, wszystko pięknie, ale ni w ząb mi to nie podchodziło.

Kolumna B w słowach kilku... 

Fotografia 
W teorii i praktyce. 
Ani nie jestem jakaś utalentowana w tym kierunku, ani nie uważam tego za dobry wybór na przedmiot maturalny. Od biedy mogła być, bo to mogłoby być w sumie najbardziej ciekawe. Ale mimo wszystko uważam, że jeśli się bierze taki przedmiot (i poświęca na to cenną lokatę), powinno się być albo fanem albo wirtuozem. Ewentualnie, mieć wybrane 3 kobyły i szukać czegoś lekkiego. Ja już jeden lekki mam. Nie, nie. 

Fizyka 
Nie, nie, nie. Rok na mat-fizie mi wystarczy za całe życie. 
Dla ciekawych: praktyka, dużo praktyki. Więcej, niż w Polsce. A działy zróżnicowane. 

(powiedzmy) Opieka zdrowotna 
… Tak bardzo przydatna przy składaniu na ekonomię, o tak. Ale nie będę negować, bo nawet nie wiem, co się tam robi. Choć mi to mocno zakrawa na EDB (coś jak dawne PO - dla tych, co ze skrótem EDB nie mieli styczności). 

ICT 
Można to podciągnąć pod informatykę. Też nie dla mnie, zwłaszcza po roku przeżyć na informatyce w moim liceum. (:D)

Księgowość, prawo 
Jak mówiłam, mało przydatne przedmioty. No i zbyt lekkie w zestawieniu z matmą, historią i biznesem. 

Chiński 
Nie. Nie jestem w stanie ogarnąć takiego języka w dwa lata i to na tyle, żeby go zdać i to w miarę dobrze. Ok, nauczę się kiedyś chińskiego - ale nie w taki sposób i nie w tym celu. Tak więc, odpada. 



I tak, odrzucając poprzednie opcje, przeprosiłam się z literaturą angielską. Strasznie się jej bałam, ale ponieważ nie miałam wielkiego wyboru, a przecież kocham czytać i pisać, stwierdziłam: dobra, ryzyk – fizyk (mat-fiz zobowiązuje!). 
I tak, z jakiegoś nieznanego sobie powodu, postanowiłam zaryzykować. 
Będzie trudno? Będzie mnóstwo czytania? Będzie trzeba pracować ze słownikiem? Nie ma sprawy! 

Przynajmniej będę rozwijać swoje zainteresowania i mieć satysfakcję, iż robię coś niezbyt łatwego. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie, ale póki co…


Ach, pozostaje jeszcze kwestia ekonomii. 
Ponieważ bałam się jej tracić całkowicie, skontaktowałam się drogą mailową z dyrektorem.
I wiecie co? Powiedział, że dogadamy się na miejscu, ale jest szansa, że pozwolą mi na drugim roku wziąć ekonomię, jakiś szybki kurs czy coś takiego i może chociaż AS będę mogła zdać. Byłoby fajnie, ale zobaczymy, jak z tym wyjdzie. Ja w każdym razie zamierzam robić swoje, bez względu na to, co oni tam jeszcze wymyślą.


Nie ma sytuacji bez wyjścia? Trudno powiedzieć. W tym wypadku udało mi się mimo wszystko spaść na cztery łapy i bardzo mnie to cieszy.




Mam nadzieję, że podobnie stanie się w przypadku innych spraw, z którymi przyjdzie się zmierzyć w następnych dniach. 
Jeśli chodzi o inne sprawy, to realizacja zadań idzie sprawnie, a ja mam parę pomysłów na nowe projekty. Lalala. Szczegóły wkrótce. 

Życzę wszystkim miłego weekendu i z tego miejsca zapowiadam jutrzejsze podsumowanie kilku dni "powycieczkowych" i kilku "przed-" w formie typowej dla podsumowania tygodnia. 
Pozdrawiam serdecznie! 

środa, 18 czerwca 2014

Rzymskie wakacje, czyli veni vidi vici

Po dłuższej przerwie, niż zamierzałam - powracam!

Dlaczego teraz, a nie wczoraj czy dwa dni temu?

To dość skomplikowana historia. Cały ten wyjazd był dość skomplikowany. Może tak jest w przypadku większości szkolnych wycieczek (zwłaszcza tak długich, wymagających pod każdym możliwym względem), ale sformułowanie "prawie padłam" nabrało nowego znaczenia.


Jak można podsumować tę wycieczkę, jednocześnie nie mówiąc zbyt wiele?

Przejechaliśmy tysiące kilometrów. Pieszo przeszliśmy kolejne dziesiątki. Dużo zwiedzania, niewiele snu. Dużo rozmów. Sytuacje komediowe, ale i tragiczne. Momenty, w których wielu przeżywało pewien kryzys. Kłótnie o byle co. Śmiech wtedy, gdy nikt by się nie spodziewał. Czasem bywało świetnie, innym razem - wręcz odwrotnie. Wydaje mi się, że nie ma osoby, w której życiu nic by się nie zmieniło w trakcie tej wycieczki albo bezpośrednio po niej. Każdy coś zyskał; każdy coś stracił. Myślę, że ta wyprawa mogła sporo zmienić, ale i utrwalić pewne relacje. Może tego teraz nie widać; może za tydzień też to nie będzie widoczne, ale prędzej czy później pewne sprawy wyjdą na wierzch.
Na ten moment kończę z filozofowaniem na rzecz wybranych fotek, które w jakiś sposób dotyczą tej niezapomnianej (zarówno dla uczestników, jak i opiekunów) wyprawy:


Podsumowanie obrazkowe


Wycieczka do Włoch to...


Żmudne przygotowania
prowiant na tydzień ^^

Piękne miejsca
Panteon; Wilczyca z Remusem i Romulusem; jakiś pałac


... I te zupełnie nietypowe. 
audiencja u papieża - wszyscy chcą widzieć; granica czeska; jak wchodzimy do toalety

Długie podróże 
bagaże w pociągu; PKS pozdrawia; na stacji w drodze do Rzymu; w serwisie

Niecodzienne zjawiska
buciory nowej generacji; na kremówkach; nowi przyjaciele z Włoch x2; walka o wodę - wodopój pozdrawia


Dużo jedzenia 
czekolada; rogal; granita; batony; kremówka; lody; pizza; żelki; czekolada biała w Czechach;
lody Smarties; lodowa kanapka; idealna czekolada z Lindta; deser kawowo-lodowy;
robię kanapki dla kolegów; baton proteinowy dla sportowców; czekolado-baton


Słodka oferta Austriaków 


... I zakupy we Włoszech
zbieramy kasę; pandy <3; makaron włoski


Noclegownie jak ze snu...
nasz hotel; nasz pokój; na kolacji


I czas spędzony, jak w jakimś koszmarze 
kartoteka szpitalna


Rozrywki "dla zabicia czasu", przynoszące więcej radości, niż można by pomyśleć 
gramy w karty - tutaj: kuku; moje imię na chodniku; piszemy referat nt. Monte Cassino 

Na wycieczce nie pilnowałam listy, postanowień, zadań. To były wakacje od obowiązków i czas poświęcony przede wszystkim innym. Z jakim skutkiem? Cóż. Zobaczymy. 

Wszystko, co dobre szybko się kończy. 
Wycieczka dobiegła końca; wkrótce podobnie stanie się z rokiem szkolnym. Ale, zanim to się stanie, czas na zrealizowanie do końca kilku zadań.
 Już wkrótce kolejne posty, postanowienia i podsumowania. Zapraszam serdecznie! 

czwartek, 5 czerwca 2014

#04 Opowieści stypendialne: "O metodach dwóch pewnych i kilku niepewnych, czyli jak można próbować zdobyć stypendium..."

A dziś ostatni post przed tygodniową przerwą, spowodowaną moją wycieczką "klasowo-szkolną".
Postanowiłam wrócić do dość ważnego tematu. Coś wspominałam na ten temat, ale jest to na tyle ważne i często poszukiwane zagadnienie, iż nie mogę go pominąć - chociażby z myślą o przyszłych pokoleniach kandydujących na stypendia.


Inne niż wspomniane wcześniej,
 znane mi metody na zdobycie dofinansowania na naukę za granicą. 



Numer 1: Wysyłanie listów do szkół
Jeden z bardziej czasochłonnych, ale też dających najlepsze rezultaty sposobów.

Polega na:
Wysyłanie listów/formularzy aplikacyjnych z danymi osobowymi, historią edukacji, zainteresowaniami itd. + (ewentualnie) CV po angielsku do wybranych przez siebie szkół.
Każda szkoła może jednak chcieć czegoś innego, pamiętajcie!

Zalety:
+ bez względu na wszystko, ćwiczysz umiejętność wypełniania dokumentów, kontaktowania się z nieznanymi ludźmi, co procentuje w przyszłości;
+ samodzielnie i z pełną świadomością wybierasz szkołę, w której chciałbyś się uczyć;
+ masz wielką szansę na uzyskanie stypendium (wielu osobom się udało!).

Wady:
- znalezienie szkół, zmierzenie się z papierologią – to wszystko pochłania sporo czasu;
- często trzeba się zmieścić w określonym terminie – deadline może być nawet w listopadzie (zależy od szkoły);
- może być trudno uzyskać odpowiednio wysokie stypendium (zdarzają się nawet stypendia pokrywające 10-50% kosztów nauki, a kto się orientuje w kwotach, o jakich mówimy przy brytyjskich prywatnych szkołach, ten wie, że to piechotą nie chodzi).




Numer 2: Szukanie firmy, która pokryje koszty nauki za granicą.
Sposób równie czasochłonny, ale też dość trudny – zwłaszcza, w dobie kryzysu.

Polega na:
wysyłaniu listów z prośbą o dofinansowanie nauki wraz z opisem swojej sytuacji finansowej, osiągnięć, zainteresowań, planów itd.

Zalety:
+ po raz kolejny: cenne doświadczenie w wypełnianiu dokumentów, kontaktowaniu się z obcymi sobie ludźmi, zachowaniu w oficjalnych sytuacjach;
+ gdy  bardzo zainteresujesz daną firmę, masz możliwość poznania z członkami jej zarządu, co może być inspirujące dla Ciebie i Twojej przyszłej kariery;
+ często można w związku z tym liczyć na pomoc nauczycieli czy rodziny, którzy często mogą wspierać Cię w poszukiwaniach lub po prostu pomóc dobrą radą.

Wady:
- bardzo trudny sposób, bo, po pierwsze - kryzys, po drugie – niechęć czy ostrożność firm w wydawaniu pieniędzy – trzeba mieć sporo szczęścia!
- często konieczność odpracowania w firmie tego, co wydała na edukację;
- zależność od firmy, z którą może być różnie – pod każdym możliwym kątem, a zwłaszcza – finansowym.



Na „numer 3” tak trudno było mi się zdecydować, że w końcu postanowiłam zamknąć swoją listę na tych dwóch. Możliwości natomiast na tym się nie kończą.

Alternatywnie: 

Żaden z wcześniej wspomnianych sposobów nie zadziałał? 
Spokojnie! 

Można jeszcze, m.in.:
- starać się o wyjazd na roczną wymianę zagraniczną;
- jeśli poziom języka obcego na to pozwala: pomyśleć o nauce np. w Niemczech;
- jeśli jest taka możliwość: skontaktować się z jakąś fundacją w celu wsparcia – teraz lub w przyszłości, jeśli chodzi o studia – jest bowiem sporo organizacji, które motywują i w jakiś sposób pomagają – może nie tyle finansowo, co dzięki odpowiednim ludziom i kontakcie z nimi, a więc...


Jeśli chcesz skończyć w Polsce liceum, a myślisz o zagranicznych studiach... 

Ucz się!
Brzmi banalnie, ale wbrew temu, co powszechnie się sądzi, na zagraniczne uczelnie można spokojnie dostać się też z polską maturą. Przykładowo, Cambridge przyjmuje już od 85-90% z matury rozszerzonej z wybranych przedmiotów. Wszystko jest do wypracowania. 

Szukaj programów stypendialnych! 
Jest dużo fundacji; może uda się uzyskać wsparcie finansowe od jakiejś firmy, kredyt studencki na pokrycie czesnego lub stypendium od uczelni... Trzeba tylko szukać. 


A może Erasmus? Lub inny program wymiany studenckiej?
A może studia w Niemczech, Holandii? Tam są bezpłatne; pieniądze nie muszą być więc barierą - jak to, niestety, często bywa. 
Ale więcej o tym być może w przyszłości. Być może. Bo kto wie, jak się potoczy życie? Nikt nie może dać gwarancji. 



A pytanie na dzisiaj brzmi
(Joan zainspirował jakiś czas temu): 


Wyobraź sobie, że jesteś sobą sprzed roku i wiesz, jak Twoje życie będzie wyglądało w 2014r. (Ewentualnie: sobą sprzed dwóch lat, trzech... No wiecie, o co chodzi.).

Czy byłbyś zadowolony/a z tego jak ono wygląda? 
Czy wykorzystałeś/aś dobrze ten czas?
Czy czekałbyś/ałabyś na 2014r. z niecierpliwością, czy wręcz przeciwnie? 



Zastanówcie się, a może odkryjecie coś ciekawego. Kto wie. ;) 


Na koniec dodam tylko, że z powodu wyjazdu realizacja pewnych postanowień będzie wyglądała inaczej, inne mogą zostać zawieszone... Z tego względu podsumowanie pojawi się dopiero 15.06 i będzie podsumowywało dwa tygodnie, a nie jeden, jak dotąd. No cóż, niech wyjątek potwierdza regułę.

Pozdrawiam Was serdecznie i biegnę się pakować, do napisania wkrótce!